14 sie 2017

Nie jest tak różowo, jakby się wydawało :)

Było o zbieraniu plonów, to teraz o wkurzaniu się. :) Od kilku lat uprawiamy pole na swoje potrzeby i od kilku lat zawsze jakieś ''niespodzianki'' nawiedzają nasze uprawy. Jak nie przymrozki dają w kość młodym roślinkom, to znów różnego rodzaju żyjątka. Co roku mszyce zasiedlają młode pędy szpinaku i bobu. Stosowaliśmy różne zabiegi ekologiczne. Jedne nie działały, inne owszem, ale za późno się za nie zabieraliśmy i paskudy zdążyły poczynić większe spustoszenia. To znów w groszku zielonym sarny wierzchołki zeżarły, a tego, czego nie zawinęły jęzorem i zdążyło coś wyrosnąć, to robaki dokończyły niszczycielskie żniwo. Co roku mam pomidory... Tak tak, mam ! Ale tylko do pewnego czasu! Jak już pięknie urosną i poczynimy wszystkie zabiegi pielęgnacyjne (obrywanie niektórych listków, wbijanie podpór i przywiązywanie pomidorów do nich, podlewanie), to wtedy przychodzi taki dzień, że wszystkie zielone owoce są czarne. I co ? Ano trzeba to wszystko wyrzucić i zakląć siarczyście pod nosem, oraz wyrzec się raz na zawsze uprawy pomidorów ... Do następnego roku :))))) Znów zasiałam na parapecie, pikowałam, nasadzałam flance. Tym razem mam koktajlowe, chyba są odporniejsze na zarazę, bo na razie mamy co zrywać. Wiem, zarzekałam się, że to już koniec, że nie ma mowy, że już taka głupia nie będę .....
No dobra, to nie koniec plag działkowca :))) Odwiedzają też nas nornice, krety i koszmarne, wszędobylskie mrówki, które potrafią ususzyć rośliny w parę dni! Na nie, jak do tej pory nic nie działało, dopiero niedawno wyczytałam gdzieś w necie, że stosuje się cukier puder wymieszany z sodą i mają ''zniknąć''. Tego jeszcze nie zastosowaliśmy, więc nie wiem. Odnośnie kreta, czy nornicy hmmm... na te ''pluszaki'' nie ma rady. Idziesz sobie po marchewkę, ciągniesz za natkę i co ? Natka z kawałkiem ''czerwonego'' zostaje w ręce, a reszty nie ma, znikła. Są też piękne bażanty, z którymi robimy wymianę handlową. My uprawiamy truskawki i ziemniaki, one je wydziobują, a w zamian zostawiają kilka piór i nawóz :) Jeśli już wspomniałam o bażantach, to nie mogę pominąć innego ptactwa, które ''pędzluje'' maliny, porzeczki i czereśnie. Mowa tu o kosach i szpakach. Na te ''latacze'' też nie ma rady, narzucanie siatek na krzewy nic nie daje, bo i tak znajdą jakieś wejście i spustoszą wszystko. Zeszłego roku częstowały się aronią, na którą była zarzucona siatka. Czy to już koniec plag? A skąd! Nie ma tak łatwo! Mąż posiał kapustę, wyrosła piękna, dorodna i nagle liście zaczęły przybierać wygląd ażurku, czy jak kto woli - siatki. Okazało się, że kapusta była stołówką dla gąsienic.
Tu są początki ażurku :

Oto kilka okazów odwiedzających ogród, które udało się zatrzymać w kadrze.
Jak widać, prowadzimy otwarty ogródek :)))))

A tam na polu ...

Tak wyglądało pole na wiosnę po zasianiu jarzyn i zasadzeniu ziemniaków. W tle zieleni się szczypiorek z zeszłego roku i cebula siedmiolatka.
Pierwsza gotowa do zbioru była rzodkiewka, sałata masłowa i szpinak.
Później była endywia i cykoria - które pierwszy raz siałam, tak na próbę, żeby się przekonać, czy da się u nas uprawiać i jak smakują. Okazało się, że ziemia, nawet bez obornika nadaje się pod uprawę tych roślin, ale gorzej ze ''smakowaniem'' :( Obie są gorzkie! Według porad internetowych trzeba je moczyć w wodzie z solą, żeby goryczka zniknęła. Niestety, nie pomogło i stwierdziłam, że kolejnego siewu tych ''wspaniałości'' nie będzie :) Część zjadły kury (chyba im nie przeszkadzał smak), reszta została i zakwitła na niebiesko.

Na zdjęciu kwiat endywii:
I przekwitnięty kwiatostan cykorii liściowej:
Kolejne zbiory dotyczyły ogórków (te przeszły moje najśmielsze oczekiwania, bo zebraliśmy z półtorej grządki około 60 kg), fasolki szparagowej, kalarepy i kopru. Fasolkę zamroziłam, koper wykorzystałam do zaprawiania ogórków.
Teraz zbieramy cebulę, cukinię, pomidorki koktajlowe i od jakiegoś czasu po trochu, tak do obiadu ziemniaki, bo do wykopków jeszcze trochę czasu zostało ;))
Dziś zerwałam część natki pietruszki i pokroiłam do mrożenia.
Są jeszcze inne warzywa i kilka nowości, ale o tym innym razem.

5 sie 2017

Na jeżyny

Zeszły rok był bardzo dobry dla ostrężyn (jeżyn). Wtedy zebraliśmy około 50 kg owoców i zrobiliśmy zaprawy : kompoty i dżemy. Mąż zrobił wino. W tym roku jeżyn jest jak na lekarstwo:) Nie będzie zapraw bo nie ma z czego, może trochę wina zrobi?

4 sie 2017

Czas żniw

Tak mnie naszło na notkę wspomnieniową o zbiorze zbóż....
Dawno dawno temu, kiedy jeszcze byłam mała, babcia z dziadkiem i moimi rodzicami uprawiali zboże: żyto, jęczmień, pszenicę i owies. Wszystko kosili kosą, bo w okolicy nie było kombajnu, a później jak się już pojawił, to trzeba było strasznie długo czekać, aż wykosi okoliczne pola. Zboże wiązano w snopki, zrobionymi do tego celu ze zboża ''powrósłami''. Takie snopki układano w kopki lub lalki, kłosami do góry i czekano przeważnie kilka dni, aż wyschnie. Jeśli było deszczowo, to snopki przekładano, aby miały lepszy przepływ powietrza i nie zgniły. Suche zboże przewożono wozem drabiniastym, którego ciągnął koń, do młockarni stojącej gdzieś we wsi i czekano w ogromnej kolejce, aby móc wymłócić. Jeśli w czasie oczekiwań padał deszcz, trzeba było te ''wygórowane'' wozy nakrywać plandekami. Kiedy przyszła kolej młócenia, jedna osoba musiała wejść na wóz i podawać snopki drugiej osobie stojącej na maszynie, która przecinała powrósła, a trzecia osoba stała obok i wkładała zboże do maszyny. Czwarta osoba stała pod maszyną i przyczepiała worki na zboże do uchwytów. Kiedy worki były pełne, to odstawiała je na bok, wiązała i podstawiała kolejne. Z boku młockarni wylatywały plewy. Słoma wychodziła z tyłu, którą piąta osoba wrzucała widłami na wóz. Praca odbywała się w ogromnym huku maszyny, w ogromnym upale i w ogromnym kurzu. Młocka trwała przeważnie ponad godzinę, a jeśli ktoś miał bardzo dużo pól, to nawet kilka godzin. Po skończonej młocce trzeba było posprzątać na ''sprzęcie'' i wokół niego po to, aby kolejni ludzie mieli jako taki komfort :) Ktoś by pomyślał, że nareszcie koniec pracy i można wreszcie odpocząć. Nic bardziej mylnego. To wszystko trzeba było przewieźć do domu...czyli ziarno w workach oraz słomę i ułożyć w stodole lub na strychu. Taka praca kosztowała bardzo dużo trudu, pieniędzy i czasu. Pieniędzy - bo woźnicę, młockarnię i czasem jeszcze ludzi do pomocy trzeba było zapłacić. Czy to się opłacało ? Nie, ale takie były czasy, nie było innego wyjścia, a jeść trzeba było. Jedno jest pewne - było ekologicznie! :)

3 sie 2017

Makro

Uwielbiam fotografować i dlatego prawie wszędzie :) biorę ze sobą taki mały, zwykły aparat. Niestety trzeba się nakombinować, żeby wyszły zdjęcia, chociaż trochę przypominające makro. Foty makro pozwalają zobaczyć to, co mało widoczne gołym okiem i dlatego najbardziej takie mnie interesują. Obiekty fotografowane w powiększeniu, wydają się być nierealne i potrafią zawsze czymś zaskoczyć.
Konik polny
Skrzyp
Irys
Larwa chrząszcza
Kwiat dyni
Odorek zieleniak
Rdest
Larwa biedronki
Poczwarka biedronki
Pluskwiak
Gąsienica
?
Ropucha
Pająk
Gruszycznik jednokwiatowy
Driakiew